środa, 5 grudnia 2018

Austria 2018

Dobry wieczór,
Tego postu chyba się nie spodziewaliście, co? Żadnej zapowiedzi, cisza na stronie, a tu proszę. Kolejna podróż.

Mam taką tradycję od jakiegoś czasu, że co roku swoje urodziny spędzam gdzie indziej. Dwa lata temu była Szkocja, w tamtym roku Kraków i Festiwal Górski, a w tym roku padło na Austrię i Monachium.

Zrobiłam sobie ostatnio mały rachunek sumienia podróży zagranicznych w 2018.
I wyszło ich całkiem sporo. Zaczęło się od Hiszpanii, potem były Wyspy Owcze, następnie kilka dni we Włoszech, trochę Szwajcarii, we wrześniu na weekend były greckie Ateny, po czym finiszuję właśnie na Niemczech i Austrii. Po drodze były jeszcze kilka razy nasze polskie góry, co ostatecznie daje całkiem niezły wynik :)

Możecie się zapytać 'co się stało, ze tak szybko wrzucam post?' Otóż, po odrzuceniu nieudanych i zdublowanych zdjęć, okazało się, że zostaje niewiele do obróbki, tych których faktycznie się nadają do czegokolwiek. I w taki oto sposób odkryłam lek na swoje problemy z motywacją do posiedzenia nad zdjęciami.

Dobra, może teraz coś o samym tripie. Poniżej Innsbruck i właściwie chyba moje pierwsze zdjęcie z tego miejsca. To co dla mnie było osobiście zaskoczeniem to ilość rowerów poruszających się po mieście. To miasto zdecydowanie kojarzy się z czym innym.


Uwierzcie mi bądź nie, ale to był wypad jednego obiektywu (w torbie była jeszcze 50mm, której ani razu nie zdecydowałam się użyć). Wszystkie kadry poniżej to wynik 'zmuszenia siebie' do wykorzystania jedynie 24-70mm, który i tak daje spore pole manewru.



Miałam też okazje zobaczyć trochę okolicy, a mianowicie mam teraz na myśli Achensee, które tu oto widzicie.




Pomimo, że wyjazd pozbawiony był łażenia po górach, to i tak nie byłabym sobą, jeśli nie poszłabym odrobinę w górę. Wciąż widzicie okolice Achensee.



Pogoda była czysto jesienna. Dużo chmur, trochę deszczu. Śnieg natomiast pojawił się dopiero na wysokości ponad 2000m n.p.m.






W drodze powrotnej, zajechaliśmy do Hall in Tirol. Małej mieściny, w której Weihnachtsmarkt jest totalnie inny niż w jakimkolwiek innym miejscu, a mianowicie...



Wiedzieliście kiedykolwiek wielbłąda w świątecznej oprawie?

(Z pełną premedytacją wrzucam to pozbawione artyzmu zdjęcie, aczkolwiek nie mogłam się powstrzymać, ponieważ nieźle ukazuje biedną rzeczywistość zwierzaka. Wszyscy niestety bardzo chcieli mieć selfiaka z Camelem, a on sam jakby... średnio był zadowolony z tego pomysłu).




A to wciąż Hall in Tirol. Małe, choć bardzo klimatyczne miasteczko.





I znów wracamy do Innsbrucka...


A teraz do 'mini schronisko-knajpki'


I znowu do Innsbrucka, na Weihnachtsmarkt.



Obiecałam samej sobie, że do końca roku umieszczę wszystkie zdjęcia z tripów na blogu. Trochę ich o dziwo mam. Totalnie nieruszonych i bez pomysłu. Zobaczymy, czy motywacja pozwoli na zrealizowanie tego planu.

Tymczasem mam nadzieję, że nie żałujecie tych kilku minut spędzonych na tej stronie.

Piątka!